Dzień czwarty zaczął się niespodziewanie…o 6 rano.
Dzień wcześniej wykupiłam zupełnie nie drogą (ok. 6o złotych) wycieczkę do Badaling na mur chiński- prosta niewymagająca czasu i kondycji wycieczka połączona ze zwiedzaniem Katakumb Dynastii Ming. Ot taka sobie zwyczajna chińska wycieczka.
Pani przy biureczku podała mi voucher wycieczkowy w postaci cienkiego pergaminu zapisanego jakkolwiek i mogłoby tak być nawet: nienawidzę turystów z kręconymi włosami j i tak dumnie bym myślała, że to: plan wycieczki z przewodnikiem. Godzinę rozpoczęcia wyznaczono na 8 rano uznałam więc, że wstanę o 6 wypiję kawę, odświeżę ciało i włosy i w ogóle będę miała masę czasu na spokojne jak nie w Chinach szykowanie…błąd: wycieczka zadzwoniła niespodziewanie o godzinie 7 rano ze już czeka i wcale nie zamierza się przejmować moją kawą czy tym, że powinna była się stawić za czas dłuższy. To są Chiny psze Pani, Pani pamięta.
Po 1,5 godzinnej jeździe i wielu otrąbionych samochodach dotarliśmy na miejsce. Zarówno katakumby jak i mur chiński- szacunek.
Jestem, byłam będę pod wrażeniem. Pod wrażeniem z każdego możliwego powodu: po pierwsze, bo wielgachne, po drugie po gdzie nie spojrzysz to się ciągnie zarówno mur jak i katakumby- jak się rozejrzeć po okolicy to w promieniu kilkudziesięciu kilometrów są widoczne. Pogoda lekko deszczowa i pochmurna ciemne chmury dodały powagi, a wilgoć wykończyłaby nawet faceta - słonia. Mur chiński to takie swoiste marzenie, o którym zapomniałam - wydawał mi się niegdyś zupełnie nie realny a teraz, gdy już tam byłam wydaje mi się, że to nie możliwe i nadal nie dowierzam i mam wrażenie, że uszedł z pamięci- może i tak w końcu nie mam nic innego do porównania- tak pięknego i majestatycznego, choć byłam już w kilku pięknych miejscach na tej naszej cudownej różnorodnej ziemi. Dopełniła sprawę wizyta w komercyjnej „fabryce” pereł i wytwórni figurek jadeitowych. Choć za wszelką cenę acz nie nachalnie chciano nam sprzedać cokolwiek od małych pamiątek do wielkich posągów i odmładzających kremów z pereł słodkowodnych to jednak cały wstęp ratował sprawę i wycieczkę z poznawczego punktu widzenia uważam za udaną.
Po raz pierwszy w Chinach jadłam porządny dwudaniowy obiad- najadłam się dziko, rozstroju zupełnie brak, co mnie nieco zaniepokoiło no, bo jak to w nowym miejscu bez problemów żołądkowych?? Trudno się mówi. Po 20 wieczorem (wycieczka trwała 3 godziny dłużej niż zaplanowano) trafiłam wpół przytomna do hostelu. Nawet nie wiem, kiedy zasnęłam. Jutro czeka mnie pierwsza podróż pociągiem w Chinach - jestem nie powiem lekko zestresowana ale cóż zrobić jak chcesz Kasiu do Guangzhou to musisz 26 godzinek w pociągu wytrzymać.
- podsumowanie:
- pamiętaj w Chinach wszystko jest przed czasem a niespóźnione
- kupienie pieczywa, które nie miałoby 50% zawartości cukry to prawie nie realna sprawa- jak znalazłam to pisało made in UE
- warto się umyć przed pójściem spać zwłaszcza po intensywnym wizytowaniu centrum miasta w krótkich spodenkach bo ta pseudo opalenizna na nogach to nic innego jak obleśny śmierdzący bród