Cel: Ko Lantau. (Prom ok. 5 złotych w jedną stronę + autobus do Wielkiego Buddy ok. 8 złotych w dwie strony). Wymarzyłam sobie jak tylko zobaczyłam folder- Wielki jak no, jak co- trudno powiedzieć, wielki jak coś wielkiego, piękny, a dookoła bujna roślinność. Wymarzone miejsce dla mnie- pająki na szczęście zobaczyłam dopiero przy wyjeździe z wyspy i do dziś wspominam to z radością- wielkie, włochate, miały chyba ze dwa metry
Wycieczka super udana- prom miło mknął po zatoce, widoki na HK i Kowloon wspaniałe, pogoda jak zwykle, pająki- sztuk dwa. Jedynie miejsce gdzie były wprawdzie wtedy nie byłam taka mądra- fajne gadżety nie tandetne to właśnie Lantau i HK. Nigdzie już nie znalazłam takich wachlarzy i nigdzie już nie widziałam słomkowych kapeluszy- następnym razem pewnie kupię.
Wyspa robi wielkie wrażenie- jest zielona do potęgi, piękna, dzika, wolna od turystycznego szlamu i zawodzeń amerykańskich bogaczy.
Otrząsając się z fascynacji przypominam sobie, że zaraz po przyjeździe usiłowałam załatwić sobie wizę- ze skutkiem: proszę zapłacić ok.100 złotych, poczekać 3 dni i zostawić paszport. Czynne do 17 - jest…16:50. Biegiem udaje mi się wsadzić czubek buta w drzwi-mam.
Jutro wybieram się do Makau- podobno nie warto- chcę się przekonać.