Nigdy pewnie nie zapomnę z tego dwóch rzeczy: zachwytu i rozczarowania.
Zachwyt wzbudziła Nowa Funlandia i wyspy Szetlandzkie, nad którymi leci się jakieś 2,5 godziny przed lądowaniem. To, jak wygląda ta kraina jest niesłychane: brąz, błękit, zieleń i to wszystko oskubane i wydziobane przez fale oceanu tworzy niezwykły obrazek prosto z folderu dla bogaczy. Gapiłam się jak głupia przez szybę myśląc, co mnie czeka na miejscu i ile to jeszcze dni, nim poczuję pierwszy raz tak dobrze znany prysznic wilgoci tropikalnych wysp.
Rozczarowanie: Nowy Jork. Miasto, które dla wielu jest piękne i wyjątkowe dla mnie stanowiło jedną ze słabszych atrakcji z może i ciekawymi widokami, ale oczekiwania miałam znacznie większe.
Miasto robi wrażenie przytłaczającego, trudno tam oddychać a jednocześnie po świetności z czasów mafijnych ślad zaginął. Te wspaniałe kamienice, ekskluzywne wieżowce były zapewne kiedyś piękne - większy czar wspomnień niż wrażenia na żywo. Może i żyją tu legendy i wspomnienia, ale w moich myślach to było po prostu kolejne zakompleksione miasto z ciekawymi widokami z daleka. Dzięki uprzejmości mojej mieszkającej od kilkunastu lat w Nowym Jorku rodziny mieliśmy okazję poznać miasto od podszewki: od Manhattanu i jego pseudo-blichtru po nocny przejazd przez Bronx i Harlem (co uznałam za atrakcję dopiero jak byliśmy z dala, ale teraz z perspektywy muszę powiedzieć, że te miejsca jako jedyne miały klimat i można tam było zobaczyć filmową hamerykę).
W Nowym Jorku zachwycająca jest chińska dzielnica z knajpkami na każdym rogu, wspaniałymi zapachami unoszącymi się w całej najbliższej okolicy i Chińczykami, którzy sprawiali wrażenie jakby nie wiedzieli, że za rogiem czai się włoska dzielnica, a nie Hutong i Świątynia Nieba. Atrakcje takie jak Rockefeller Center, Empire State Building i Dworzec Główny czy też mosty, których w Nowym Jorku jest kilka, są piękne, ale na tle tego całego wielkomiejskiego zgiełku tracą nieco uroku.
To, co w Nowym Jorku nas urzekło to i co wraca we wspomnieniach, to 3-godzinny rejs naszym promem wzdłuż Manhattanu, gdy już wypływaliśmy. Widok wyspy z lekkiej perspektywy urzeka, a Statua, która majestatycznie wznosi się na wodą w świetle zachodzącego słońca przypomina mi Nowy Jork, na jaki czekałam, gdy wsiadałam do samolotu i właśnie takim go pamiętam.