Geoblog.pl    mayli    Podróże    Karaiby, NY i Miami    nie taki diabeł straszny – wada wymowy
Zwiń mapę
2008
06
lis

nie taki diabeł straszny – wada wymowy

 
Dominikana
Dominikana, Samana Bay
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 11746 km
 
4 dnia ujrzeliśmy na horyzoncie coś – niby to zielone, niby że ładne ale niewiele było widać bo przycumowaliśmy kilkaset metrów od brzegu, a wilgotność powietrza równała się 100% i wygenerowała wilgotną zasłonę, więc o robieniu zdjęć i filmowaniu nie było mowy. Dopiero po dopłynięciu mniejszymi, odrzutowymi stateczkami, wyspa okazała się jednym z piękniejszych miejsc, jakie widziałam. A była to po prostu Dominikana.

Półwysep Samana, do którego zacumowaliśmy słynie z dwóch rzeczy: pięknego wodospadu i wspaniałych wielorybów, które od stycznia do marca szaleją u jego wybrzeży. Nam pozostało szukanie czegoś, z czego wyspa nie słynie aż tak, albo nie słynie w ogóle - najchętniej to drugie. Dominikana słynie też z tabunów turystów, ale na szczęście półwysep Samana jest zupełnie nie turystyczny. Nasz wybór padł na Las Galleras i Blue Hole. Wynajęliśmy nie bez trudu taksówkę, która miała nas zawieźć na miejsce. Oczywiście bez targowania nie ma wycieczki, bo płacenie za dwie osoby 100 dolarów za wycieczkę do odległego o 5 kilometrów Las Galleras to była przesada. Po wytargowaniu 50 USD za dwoje (co i tak było ceną raczej skandaliczną jak na warunki i średnie zarobki w tych okolicach) wybraliśmy się w drogę. Nie zdziwiło nas, gdy Pan powiedział, że wycieczka potrwa ponad 4 godziny. Myśleliśmy, że kilka kilometrów to nie jest aż tak daleko, ale uznaliśmy, że wie co robi ten nasz bezzębny pan przewodnik, czarniuteńki i chudziuteńki.

Po 30 minutach jazdy ukazała się zjawiskowa polana, obsadzona pięknymi palmami, pełna mchu w kolorze jaskrawo zielonym, w którym nogi grzęzły jak w bagnie, ale to było mile bagno. Na jej końcu majaczyło skalne urwisko i syczała buchająca na wysokość kilkudziesięciu metrów woda. Zjawisko bardzo po prostu piękne. Spacer po polanie obsadzonej przez naturę zielonym dywanem było nie lada wyzwaniem dla niedoświadczonych. Nogi zapadały się przy każdym kroku, a w największe osłupienie wprowadził nas widok biegnących po tym dywanie z niesamowita lekkością dzieci w naszą stronę, radosnych i beztroskich. A najdziwniejsze było to, że wzięły się zupełnie znikąd, po prostu szast prast i gromada już była obok nas zaciekawiona turystami-białasami i pewnie rozbawione naszą niezdarnością. Nie mieliśmy niestety żadnych smakołyków ani podarunków – mądry Polak po szkodzie, ale to dzieciakom nie przeszkadzało zupełnie. Odprowadziły nas do samochodu i pojechaliśmy dalej. Im dalej w drogę tym bardziej szamotanie samochodu dawało się we znaki i zaczęły wyostrzać się zmysły. Wzrok jako pierwszy dopadł szyld lekko nagryziony zębem czasu, który mówił Las Tarrenas 15 kilometrów. Wyciągnęłam mapę i wszystko stało się jasne. Pan uznał, że nasze Las Tarrenas, do którego rzeczywiście było bardzo blisko, to nic innego jak jego ukochane Las Galleras na zupełnie drugim końcu półwyspu.

Wpadłam w lekką panikę, no, bo miasto, do którego właśnie zmierzaliśmy, nie było zaplanowanym celem podróży, nie wiedziałam co nas tam spotka i czy warto było zmarnować cały dzień na wycieczkę w nieznane ze szczerbatym naciągaczem.

Po godzinnej jeździe dotarliśmy: cel przerósł nasze oczekiwania. Pożałowałam każdego przekleństwa głupoty swojej i obiecałam sobie, że i tym razem zdam się na wiedzę prawdziwych weteranów tych okolic. Pan przewodnik ucieszony widząc nasze świecące oczy powiedział tylko, żebyśmy cieszyli się plażą ile chcemy, wsiadł do samochodu i znudzony zaparkował na poboczu.

Plaża była wspaniała, szeroka, z białym koralowym piaskiem, pełna zgiętych i chylących się do oceanu palm. Widoki były obrazkowe i choć upał dawał się we znaki, to nasz dzień na Dominikanie był naprawdę piękny. Wspaniale było kąpać się w listopadzie w pięknym, ciepłym oceanie i mieć na horyzoncie palmy i mangrowce.

Droga powrotna upłynęła nieco szybciej, choć jakość dróg nie dawała spokojnie posiedzieć. Wyboje, dziury, kilkumetrowe braki w asfalcie, a dodatkowo kamienie i wielkie głazy na samym środku drogi zmuszały do zastanowienia, czy dojedziemy, ale po takich przeżyciach trudno było być pesymistą. Kierowca swoim zupełnie rozklekotanym minibusem pokonywał bardzo sprawnie tor przeszkód, co uspokajało – w końcu skoro tak lubili to miasto, że zabrali nas do niego bez pytania, to chyba często przemierzali tę trasę i wrzucali w dziury kolejne wypełniacze - kamienie.

Po powrocie do Samany – miasteczka, które nie jest ani wielkie ani szczególnie na pierwszy rzut oka atrakcyjnie, daje się jednak lubić przy bliższym poznaniu - zdecydowaliśmy się na lekki spacer. Miasteczko rozpościera się wąskim pasem wzdłuż jednej głównej ulicy i ciągnie się nieco w górę drogi. Nie ma tam wielu atrakcji ale można poczuć nieco folkloru tej wyspy. Piękne kolory, stare i hałaśliwe samochody, mnóstwo siedzących przed domami ludzi i głośno grająca muzyka to to, co zawsze kojarzyło mi się z Karaibami.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (5)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
mayli
kasia kozłowska
zwiedziła 6% świata (12 państw)
Zasoby: 31 wpisów31 1 komentarz1 40 zdjęć40 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróże
01.11.2008 - 20.11.2008
 
 
23.08.2006 - 10.09.2006