Ostatni dzień rejsu przez zacumowaniem w Miami spędziliśmy na małej, prywatnej wyspie NCL – Great Stirrup Cay. To całkiem malutka, bujnie porośnięta, wysepka ze wspaniałą plażą.
Można tam ostatecznie pożegnać się z tym, co minęło, popływać w krystalicznie czystej wodzie, obejrzeć wielkie okazy ryb żółtych, czarnych, zielonych czy czerwonych. Wyspa nie ma za wiele do zaoferowania, bo na stale mieszka na niej jej ochroniarz i zarządca z rodzinami. Nie ma tam sklepów, hoteli, jest za to spokój i okazja do relaksu, ach no i co najmniej jedna trzecia ze współ-wycieczkowiczów, których większość wychodziła na ląd raczej rzadko.
Do wyboru jest leżenie na leżakach, wypożyczenie sprzętu do nurkowania czy szaleństwa na paralotni. Statek organizuje również poczęstunek i gwarantuje napoje i muzykę na żywo. Na plaży pomiędzy palmami rozwieszone są ogólnodostępne hamaki, a dla aktywnych i tych w szpilkach krótki ale jednak betonowy deptak wzdłuż morza.
Po kilku godzinach w takim raju zostało nam już tylko kilka dni w Miami i powrót do domu.